Verrena jeszcze spała, a ja przygotowywałem śniadanie. Kaczka z papryką i ziemniakami. W końcu postanowiłem ją obudzić.
- HEJ WILKI CZAS WSTAĆ!!!! - Wykrzyknąłem na cały regulator.
- Co się dzieje? - zapytała
- Śniadanie na stole! - odpowiedziałem
- Skąd masz te wszystkie owoce i mięso? W okolicy przecież nie ma żadnych drzew owocowych czy krzewów.
- A myślisz, że po co cię budzę tak wcześnie? Żeby w nocy pójść w spokoju na miasto, Drogą Donikąd.
- I mnie nie zabierasz?
- Baba z wozu koniom lżej....
- Zabawne.
Coś czułem, że będzie się chciała nocą wybrać, więc nie zasnąłem tylko udawałem, że śpię (zresztą jestem w tym bardzo dobry). Usłyszałem szelest i powolny tupot łap.
- Nawet nie próbuj.... - wymamrotałem
- Gbur - odpowiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy.
Rano Ver nie miała ochoty wstać z wiadomych powodów. Wziąłem kubełek z wodą w pysk i walałem go na nią.
- I co zrobiłeś mam całe mokre futro! - krzyknęła
- Śniadanie na stole!
Podczas jedzenia zaczęła się rozmowa.
- Już mam pomysł jak cię zmusić.
- No dawaj.
- Proszę, Proszę, Proszę, Proszę, Proszę, Proszę, Proszę!
Gadała tak w kółko i w kółko. Wkurzyłem się i uległem.
- Dobrze, no dobrze wezmę cię! Tylko już przestań!
- Jest! - krzyknęła z radości
- Tego wieczoru idziemy.
Pokazałem jej moją codzienną drogę. Drogę Donikąd. Podkradliśmy się do kurnika, gdy usłyszałem strzał i skowyt Ver. Zemdlała. Złapałem ją w pysk i pobiegłem w kierunku groty. "Po co ja ją zabrałem?!" - pomyślałem. Na miejscu zrobiłem jej okład z ziół. Gdy się ocknęła powiedziała tylko:
- Śniadanie na stole?
A ja uśmiechnąłem się i podałem jej miskę z mięsem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz