- Hmmm. Dobra czas zacząć opowiadanie mojej historii. Gdybym
rozpoczął moją opowieść od narodzin, zrobiłbym coś okropnego. A więc cała
opowieść zaczyna się kiedy mój pra-pra-pra- dziadek znalazł tę ziemię i
postanowił założyć tu rodzinę. Cóż dalej nie pamiętam, bo nie uważałem na
lekcjach. Urodziłem się zimą. Dokładnie w lutym 24. Byłem najsłodszy. Bo byłem
jedynym szczeniakiem wilków alpha. Życie układało mi się bardzo dobrze. Miałem
całkiem odmienny charakter od Tezusa. Byłem imprezowiczem, uwielbiałem spotykać
się z przyjaciółmi. W „sprawach sercowych” też mi się powodziło. Wszystkie
dziewczyny w wilczej szkole się za mną oglądały. A ile to ja razy pomyliłem ich
imiona? Raz wracając z imprezy:
Było około 10
wieczorem. Z kumplami idziemy sobie dróżką. Nagle zza drzew wychodzi para
koleżanek z naszej szkoły.
- Viollet! –
krzyknąłem, a ona dała mi z liścia – Eeee Alex? – i ponownie dostałem.
-Czyli nie pamiętałeś imion dziewczyn? –przerwała mi Ver
- Nie do końca… Raczej było ich tak dużo, że trudno mi było
je zapamiętać… - ktoś zaśmiał się pod nosem. – Wracając. Samic było dużo w
całej tej mojej życiowej wędrówce. Ale jedna była tą „jedyną”. Nazywała się
Shanell. Miała czarną sierść. Oczy jej były niebieskie jak dwa kryształy. A
jaka ona była mądra! Uwielbiałem z nią spędzać czas. Aż w końcu doszło do tego,
że staliśmy się parą. Pamiętam jeszcze pierwszy pocałunek. Księżyc świecił. Siedzieliśmy na polanie i rozmawialiśmy. Przyszedł
moment na najważniejsze pytanie w moim życiu.
- Shanell?
- Hmm?
- Powiedz mi czy
zechciałabyś być ze mną po kres mych dni?
- Tak… - wyszeptała i
pocałowała mnie. „Chciałbym żeby ta chwila trwała wiecznie, wiecznie,
wiecznie…” Nagle rozległ się skowyt. Ktoś zaczął kryczeć.
- O, nie. Tylko nie
to. Shanell! Uciekaj stąd jak najdalej!
- A…ale?
-Żadnych ale! Rób co
mówię! Szybko! – pocałowała mnie
- Pamiętaj, że jeśli
się już nie zobaczymy to zawsze będę w twoim sercu… - I pobiegła. Ostatni raz
ją wtedy widziałem. Wbiegłem do mojej jaskini, ale zastałem tam okropny widok.
Moi Rodzice… nie żyli. Mą uwagę przykuła
kartka leżąca na stole. Było na niej napisane:
Blade!
Mój jedyny synu.
Nadszedł kres mych dni. Pewnie zastałeś nas martwych w jaskini. Od paru dni
trwała wojna z inną watahą. Nie chcieliśmy Cię martwić. Im zależało tylko na
naszej śmierci. Powierzam więc Tobie ten naszyjnik. Noś go ze sobą zawsze ,a
nasze dusze będą Ciebie strzec. Nie trać nadziei.
Twoi rodzice
Łzy zaczęły mi spływać
po policzkach. Moi rodzice, jedyne oparcie… NIE ŻYJĄ. Ogarnął mnie okropny
smutek, ale jednocześnie wściekłość.
-Znajdę was… Znajdę
nawet na końcu świata!!!! – spojrzałem na medalion, który mój ojciec nosił na
szyi. To o ten naszyjnik chodziło. Zdjąłem go i założyłem tak żeby nikt go nie
widział. Wtedy do jaskini wszedł Tezus.
- Musimy uciekać!
- Wiem - Wziął mnie w pysk
i podczas ucieczki wsadził do jakiejś
dziury. Obudziło mnie słońce i wiewiórka, która dała mi jedzenie. Było to
najmilsze zwierzę jakie kiedykolwiek spotkałem. Jak już mówiłem, sam nauczyłem
się polować. Upolowałem pewnego dnia dorodnego jelenia, którego czaszka wisi
tam. –wskazałem na ścianę jaskini.
No i później zjawiłaś
się ty! – popatrzyłem z uśmiechem na Ver – Ten mały szkodnik. Hmmm. Może ty
nam opowiesz swoją historię? Ja już nic nie wyduszę. No to co?
-Ok. Więc to było tak…